czwartek, 26 września 2013

Rozdział 25 - "Już na zawsze będziemy was kochać, nasze przyszłe żoneczki!!!"

Lena

Za nami już prawie całe wakacje. Równo trzy miesiące od wypadku, które dały mi wiele czasu do myślenia. Te chwile, które przeleżałam nieruchoma w szpitalnym łóżku wpatrując się w sufit uświadomiły mi bardzo wiele. Te godziny twojego przesiadywania na niewygodnym szpitalnym stołku sprawiły, że teraz dopiero jestem w 100 % pewna czego chcę. Dopiero teraz zrozumiałam, czego tak na prawdę pragnie moje serce. Ostatecznie wiem, o co mam walczyć.

Na moim ciele nadal są ślady po bliznach, zadrapaniach i operacji złamanej ręki, a dodatkowo nogi i dwóch żeber. Miałam ogromne szczęście w tym całym pechu. Doskonale pamiętam te wszystkie słowa przez ciebie wypowiadane, gdy płakałeś przy moim łóżku. Doskonale pamiętam twój dotyk i ściskanie mojej dłoni. Doskonale pamiętam moment, gdy otworzyłam oczy i widziałam tylko twoją głowę, opierającą się o łóżko tuż obok mojej. Doskonale pamiętam, jak po twoim przebudzeniu przybliżyłeś się, delikatnie pocałowałeś i wyszeptałeś "dobrze, że już jesteś, kochanie". 

- Gotowa? - pytasz, stając w progu sypialni. Naszej wspólnej sypialni w twoim mieszkaniu. Nie pozwoliłeś wrócić mi do Torunia. Nie pozwoliłeś choć na chwilę zostać mi samej. 
- Tak. Możemy już jechać - chwytasz moją walizkę i wychodzimy z mieszkania.

Jedziemy do Łodzi. Za dwa dni wielka uroczystość dla twojej rodziny. Agnieszka wychodzi za mąż. Przez ten czas zdążyłam doskonale poznać twoją rodzinę. wiele razy gościliśmy razem w domu twoich rodziców. Miałam też wiele możliwości, by bliżej poznać Weronikę, Karolinę, Marcina i samą Agę. Byłam nawet z dziewczynami w salonie sukien ślubnych. Każda z nas założyła tą, która się jej podobała, a ekspedientka zrobiła nam zdjęcie na pamiątkę. Drogę spędzamy w ciszy. Ty skupiasz się na prowadzeniu pojazdu, ja smętnie wpatruję się w krajobrazy, które mijamy.

- Dzieci, jak ja się cieszę, że już jesteście. Wchodźcie. Jesteście może głodni? - twoja mama jak zwykle traktuje mnie jak własne dziecko. Dla niej jestem na równi z Pawłem i Agnieszką. 
- Mamuś, spokojnie, ja na prawdę umiem gotować, więc nie musisz martwić się o to, że głodzę Lene - śmiejesz się, chwytasz walizki, mnie za rękę i prowadzisz na górę. - No to wiesz gdzie co i jak, więc chyba mogę cię zostawić.
- Co?
- No ja lecę na wieczór kawalerski Marcinka, a tu do ciebie przyjdzie zaraz Aga i obie Wojciechowskie.
- I tak po prostu mnie zostawisz?
- Kotku ja cię po prostu oddaje na parę godzin w dobre ręce... - całujesz mnie przelotnie w usta i wychodzisz, a ja zostaje sama, czekając na dziewczyny.


Weronika.

Dwa miesiące całkowitego braku kontaktów z tobą. Dwa miesiące przepłakane w pokoju. Dwa cholernie długie miesiące, które tak strasznie bolały. A teraz? Zobaczę cię już za dwa dni. Znowu spojrzę w twoje oczy i będę skłonna, by w nich zatonąć. Cholernie się tego boję. Przecież możesz przyjść z kimś. Przecież mogłeś ze mnie całkowicie zrezygnować, bo nie warto wierzyć w związek z kimś takim, jak ja. Nie warto pamiętać o tak nieodpowiedzialnej osobie.

- Werka, ale ty wiesz, że Lenka się będzie z nami bawić? - pyta Agnieszka, gdy jesteśmy już w drodze do jej rodzinnego domu.
- Aga, ja wiem, że ta sytuacja nie jest łatwa dla nikogo, ale nie zamierzam zaprzestać kontaktów z osobami, które na prawdę polubiłam...

Na tym kończy się nasz rozmowa. To, że mi i Michałowi nie jest pisane być razem, nie oznacza od razy tego, że nie mogę kontaktować się z jego siostrą. Z resztą to nie było by możliwe. Lenka oficjalnie jest z Pawłem, a on przy niej wreszcie jest szczęśliwy. Ja chyba swoją szansę zawaliłam. Co z tego, że nadal kocham Michała, skoro nie potrafię być w normalnym związku? Na moim palcu nadal widnieje pierścionek zaręczynowy jego babci, który teraz należy do mnie. Nie oddałam go, bo to jedyna rzecz, która przypomina mi o nim. 

- Dziewczynki, może ja wam coś do jedzenia na ciepło zrobię? - pani Marzenka jak zwykle gościnna, jednak i jej udziela się ta nerwowość związana ze ślubem i weselem. 
- Mamuś, weź sobie winko do ręki i siadaj z nami.

I tak wyszło, że siedzimy sobie w szóstkę, bo wpadła jeszcze nasz mama, a pani Marzena i nasza staruszka opowiadają nam jak to było, gdy one brała ślub. Opowiadają nam o tym, jak trudno było znaleźć wtedy suknie ślubną, jak miały "dwa śluby". Na ich weselu było około trzydziestu gości, a u Agi i mojego braciszka będzie około trzystu! Zaszaleli, ale nic na to nie poradzimy, że mamy tak duże rodziny. Ale z drugiej strony, będzie przynajmniej fajna zabawa. Znowu zobaczę się z Gośką i Justyną i całą tą naszą kochaną rodzinką. Mama Agi ucieka od nas koło północy, a my zaczynamy swobodnie między sobą rozmawiać.

- Dziewczyny, jak już będziecie czuć, że mężczyzna, z którymi jesteście i kochacie go, to nigdy nie pozwólcie, żeby to się rozpierdzieliło, przez jedno głupie niedopowiedzenie - kończę wypowiedź, dopijam zawartość mojej lampki i wychodzę na balkon. Nie chcę niszczyć im zabawy, ale nie umiem się tak po prostu bawić.
- Weronika... - na balkonie pojawia się Lena. - Znam was oboje. Widzę jak się zachowujecie. Czuję, że oboje tak na prawdę próbujecie oszukać samych siebie. Michał codziennie w Bydgoszczy chodzi przygnębiony. Nie dość, że stracił ciebie, to i siatkówka nie przynosi mu radości. On się powoli wypala, bo nie ma ciebie... Odizolował się od świata. Z resztą tak samo jak ty. On cię kocha, ale strasznie go zraniłaś, nie mówiąc wcześniej o wyjeździe. Płakać mi się chce, jak widzę to, jak oboje cierpicie. Weronika teraz masz najlepszą okazje, żeby coś mu wyjaśnić. Innej może nie być...

Przytuliła mnie i  wróciła do środka, zostawiając mnie w stanie osłupienia. Za miesiąc wyjeżdżam na te cholerne cztery miesiące i nic już na to nie mogę poradzić. Nie mogę cofnąć  czasu i wyjaśnić tego wszystkiego wcześniej. Nie mogę liczyć, że nasze spotkanie wszystko zmieni, bo tak nie będzie. Za bardzo cię zraniłam...


Mariusz

Liga światowa dobiegła końca. Może nie było najlepiej w turnieju finałowym, ale pokazaliśmy, że nadal się liczymy. Czwarte miejsce nie jest szczytem naszych marzeń, ale stało się. Karolina była przy mnie codziennie. Lozano jest bardzo sceptyczny, ale Karole polubił od razu, więc codziennie miałem kilka minut, by spędzić jej właśnie z nią. W końcu, ona też była wtedy w pracy. Te trzy miesiące zbliżyły nas do siebie. Jakaś otwarta deklaracja jeszcze nie padła, ale oboje czujemy, że to coś więcej.

Obaj z Michałem jedziemy do Łodzi. Obaj byliśmy zdziwieni na wieść o tym, że Marcin zaprosił nas na kawalerski. Obaj idziemy też na sam ślub. Ja z Karoliną, a Michał sam. To, co dzieje się z nim ostatnio to jakiś sen. Nie chce mu się trenować, grać w pierwszej szóstce. Najchętniej cały czas przesiedziałby w Bydgoszczy. Jest jakby wyrwany z normalnego życia. Wszystko toczy się obok niego bez jego udziału. Nie śmieje się, nie robił numerów na zgrupowaniu. Nie był sobą, bo nie jest z Weroniką... To ona przez poprzednie miesiące była jego sensem życia, a kiedy jej nie ma, stacza się na dno...

- Stary no to koniec Twojej wolności... Jako twój drużba, pozwolę sobie na kilka słów od siebie odnośnie końca pewnego etapu - zaczyna Paweł. - Nie wiem, czy wiecie, ale my z Marcinkiem to się od pieluch znamy, razem graliśmy, trenowaliśmy. Wiem o nim więcej niż inni. To ja pierwszy raz obiłem mu mordę, bo odbił mi dziewczynę w liceum - zaśmiał się, co i u nas spowodowało śmiech. - I to ja siłą wyciągnąłem z niego, że kocha moją siostrę... Tak więc, to sobie przypisuje ten zaszczyt swatki - teraz już wszyscy na raz wybuchnęliśmy śmiechem. - Więc stary, co ja ci mogę życzyć... Szczęścia, szczęścia i po raz ostatni potomka - poklepał go po plecach, ściskając go.
- Z tym dzieckiem to bardziej do Agi kieruj sugestie, bo ja jestem na to otwarty... To panowie, napijmy się - rozlał wódkę do kieliszków. - Wypijmy za nas, za dalsze życie, za pełnie szczęścia... 
- Dzieci... - Paweł bardzo tym wujkiem chyba chce być. 
- Dobrą zabawę - wtrąca Bartek, brat cioteczny Marcina.
- Prace - dorzuca Wojtek, kuzyn Młodego.
- Przyjaźń i szczerość w życiu... - dodałem.
- Za drugą szanse... - zakończył Michał, a nasze dłonie powędrowały ku górze. 
- Chłopaki, po prostu za nas i to, żeby spotkać się w takim towarzystwie jeszcze co najmniej  trzy razy, a ja z wami chłopaki - wskazuje na młodych chłopaków - chce widzieć się częściej.

Wypiliśmy do dna i zaczęliśmy rozmawiać, wspominać, dzielić się przeszłością. Może to nie jest stereotypowy wieczór kawalerski piłkarza tej klasy, ale widać, że Marcin jest szczęśliwy. Wszyscy jesteśmy. Przynajmniej Pan Młody, jego drużba i ja. Tylko Winiar jest pochmurny cały czas. Nie pomaga mu nawet wypity alkohol.

-Michał, co się dzieje?
- A co ma się dziać... Weronika... Znowu ją zobaczę, a całkowicie nie wiem, co mogę jej powiedzieć. 
- Może lepiej będzie coś zrobić, niż powiedzieć... Nie zmarnuj szansy, którą daje ci los. Nie kieruj się urażoną dumą, bo to nie ma sensu... Ty ją za mocno kochasz, by stracić na zawsze...

Zostawiam go samego na tarasie, gdzie urzędujemy na podwórku Wojciechowskich. Nie wiem, co zrobi, jak się zachowa, ale mam nadzieje, że będę mógł bawić się na ich weselu. Kuzyni Marcina już się zmyli. Postanawiamy iść na drugą stronę ulicy. Nie wiem, co kombinuje Marcin, ale pisze SMSa do Agi, a po chwili wszystkie dziewczyny pojawiają się na balkonie domu Michalskich. Kazał nam tylko na znak, krzyknąć jedno hasło.

- Już na zawsze będziemy was kochać, nasze przyszłe żoneczki!!! - krzyknęliśmy chórem
- Jeszcze nie żoneczki!!!


~*~*~ 
I wróciłam i tutaj :D 
Dziś bez muzyki, ale ostatnio (czyt. dziś podczas pisania) słucham tego więc jak coś, to przesłuchajcie sobie ;)
Teraz już raczej będę wszędzie na bieżąco, tylko nie wiem, czy nowy będzie za tydzień, czy trochę później ;)
Na razie zapraszam na nowego Zbysia i jednoparcik, jakby ktoś nie czytał. ;)
Pozdrawiam,
Dzuzeppe :*